1 sie 2015

Od Artiego do Taigi c.d

- Jasne że tak. A zwłaszcza jedną, której cholernie żałuję. - westchnąłem.
- Jaką? - obróciła się na bok, w moją stronę.
- Kiedyś jeździłem na nielegalne wyścigi. Nie startowałem za często, czasem jak natrafiła się okazja. Jednak zawsze udawało nam się je zakończyć bez policji. Jednak tamtej nocy, było inaczej. Wiesz kiedyś miałem przyjaciela, teraz jak patrzę na jego psyk centralnie szlak mnie strzela. Wtedy właśnie mnie sprowokował, podpuścił... no i zmierzyłem się z nim. A wszystko to było zaplanowane, przy mecie zepchnął mnie z trasy, rozwaliłem się o barierkę. Wszyscy się zmyli, przyjechała policja, każdy zostawił mnie tam samego, mieli gdzieś czy żyję czy nie. Rodzice musieli odebrać mnie ze szpitala, miałem pękniętą kość przy nadgarstku, później jeszcze doszło przesłuchanie. Jak wracaliśmy do domu, krzyczeli strasznie, ojciec nie był skupiony na drodze i rozwaliliśmy się o pierwsze lepsze drzewo... ja przeżyłem, ale oni... nie. To wszystko było moją winą, niepotrzebnie dałem się sprowokować. A gdy jeszcze sąsiedzi zaczęli gadać że to moja wina, że nie powinienem się urodzić, że byłem niechcianym przypadkiem... - mówiłem bezbarwnie, wpatrując się w niebo.

Taiga?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz