4 sie 2015

Od Luke'a

   Czuję, że szczęście mnie ogarniające, gromadzące się we mnie, lada chwila wybuchnie, rozsadzając moje ciało na milion małych kawałeczków. W końcu wyprowadziłem się z Sydney, uwalniając się przy tym od mojej, jakże „kochającej” i „cudownej” rodziny. W końcu sam. Bez zbędnych lekcji ojca, bez durnych uwag matki i bez kąśliwych braci, który od najmłodszych lat uwielbiali mi dokuczać. Na szczęście moje męczarnie się skończyły i oto ja, Luke Robert Hemmings, zaczynam nowe życie, z dala od poprzedniego.
   Stałem właśnie pod drzwiami mojego nowego mieszkania, w jednej dłoni ściskając rączkę od mojego pokrowca na gitarę, a w drugiej dłoni trzymając jedną z walizek.
   Patrzyłem się tępo na drzwi oznaczone złotą piątką, z głupim uśmiechem na ustach. Nadal nie potrafię uwierzyć, w to co się dzieje! Tak, tak, wiem, że zachowuję się jak dziecko na widok nowej zabawki albo lizaka w sklepie. Co z tego, że mam dziewiętnaście lat. W głębi duszy zawsze będę dzieckiem.
  Swój wzrok przeniosłem na mojego psa, który właśnie merdał ogonem we wszystkie strony, a język wystawał jej z pyska.
   - To co, Molly? – spytałem swojego psa. – Wchodzimy, nie?
   W odpowiedzi dostałem ochocze szczeknięcie. Nacisnąłem klamkę, pchając drzwi do przodu.
   Naszym oczom ukazało się śliczne mieszkanie. Prawda, nie było zbyt wielkie, bo mogło liczyć sobie około sześćdziesięciu metrów kwadratowych, ale jak dla mnie i dla Molly – było idealne.
   Zrobiłem śmiało krok w przód, wnosząc swoje rzeczy do środka, podczas gdy mój pies już leżał na kanapie, brzuchem do góry. Zaśmiałem się na ten widok, mimowolnie.
   Gdy już ze wszystkim się uporałem (oraz, gdy meble, które kupili mi rodzice, zostały ustawione na swoich miejscach) zostawiłem Molly w mieszkaniu, a sam z niego wyszedłem z kaskiem w dłoni i zamiarem zrobienia zakupów.
   Wsiadłem na swój ukochany motocykl i pojechałem do sklepu spożywczego. A gdy wróciłem, pierwsze co zrobiłem to kawę z mlekiem.
   Usiadłem wygodnie w fotelu, rozkoszując się smakiem napoju i chwilą odpoczynku, po tym całym dniu podróży. Niestety, mój spokój nie trwał długo, gdyż ktoś zadzwonił do drzwi.
   - Już idę! – krzyknąłem, biorąc łyk kawy, po czym odłożyłem kubek na ławę i ruszyłem w stronę źródła hałasu.

[Ktosiu odwiedzający mojego Lukey’a, dokończ. ;3]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz